„Przystanek Niepodległość” to tytuł pięknego spektaklu, jaki odbył się w ramach obchodów Dnia Niepodległości 11 listopada w krakowskim Sokole, który jak na tę uroczystość przystało znajduje się przy ul. Marszałka Józefa Piłsudskiego. Spektakl przygotował wrocławski zespół pod wdzięczną nazwą „grupa 44”. Wojciech Popkiewicz Rohatyn, szef bandu, a zarazem autor wszystkich tekstów i znakomitej części muzycznej, również reżyser i jeden z czworga wykonawców, zaprosił nas w sentymentalną podróż przez pokręcone dzieje naszej ojczyzny. Już pierwszy utwór zasygnalizował nam cele tej podróży. A cele były dwa. Pierwszy to przedstawienie walki naszych pradziadów o wolność od czasów Racławic, drugi to ocena dnia dzisiejszego. Za pomocą racławickiej panoramy, połączył autor obszerne fragmenty naszej historii od końcowych chwil I-ej Rzeczpospolitej aż do czasów dzisiejszych, spinając jak klamrą początek i koniec tej wzruszającej sztuki wątkiem przewodnim: ”nie opuszczaj rąk – walka trwa”. Niezauważalnie, poznając losy dziadka i mamy autora, oprócz swoich rodzinnych stron ukazał nam twórca ciężkie chwile, jakie przeżywali nasi rodacy zamieszkujący wschodnie rubieże II-ej Rzeczpospolitej. Losy ich osnuwały dźwięki bandury, podkreślając stepowy charakter naszych kresów, a towarzyszył im łatwo rozpoznawalny, lecz niestety, co raz rzadszy lwowski akcent. Czarę goryczy – wołającej z tamtej ziemi – przelewa historia rzezi, która wydarzyła się w Podkamieniu, będąca krwawą ilustracją roku 1943, w przejmującym wykonaniu w duecie, razem z anielsko utalentowaną Urszulą Milewską. Inscenizację przeplatały historie opowiadane przez Rohatyna, które barwnie dopełniały treść utworów. Jedną z nich, którą tu przytoczę, jest historia spotkania autora z córką komendanta głównego AK Stefana „Grota” Roweckiego, panią Ireną Rowecką-Mielczarską. Pani Irena wspomniała mu, podkreślając tym wielkość AK, iż nie wiedziała, kim był jej ojciec w podziemnym państwie, on zaś nie wiedział, że córka działa w organizacji, w której on stoi na czele. W najdłuższym utworze pt. „Polonez 44”, przedstawiona nam została apokaliptyczna wizja Powstania Warszawskiego. Twórca, w nienaruszonej strukturze Poloneza fis-moll op.44 Fryderyka Chopina, ukazał nam wielowątkową i pełną dramaturgii, historię narodowego zrywu naszej zbolałej stolicy. Oprócz Anioła Zagłady są zapowiedzi, dziecko nad mogiłą matki, ślub, norwidowski fortepian i marzenia, co jakiś czas wybrzmiewające: „Polska musi żyć!”. Tytułowy utwór „Przystanek Niepodległość”, który pojawił się na samym końcu to krytyczna ocena ostatnich kilkudziesięciu lat istnienia naszej Ojczyzny na tle marzeń Marszałka Piłsudskiego i samego architekta przedstawienia, który postać naszego bohatera narodowego przywołuje w tej pieśni, raz po raz. Obrachunek dzisiejszych dni w kontraście z uczuciem do własnego kraju jeszcze wyraźniej brzmi w krótkim utworze wykonanym przez Jarosława Królikowskiego pt. „Zwyczajne dni”. Niezwykle wzruszająca interpretacja tej kompozycji najbardziej utkwiła w moim sercu. To właśnie jej fragment umieściłem w dzisiejszym tytule… Wzruszającym tekstom Pana Wojciecha towarzyszyła niesamowita muzyka płynąca z akordeonu reżysera, bądź to z fortepianu, przy którym zamiennie z głównym animatorem zasiadał młody adept szkoły muzycznej pan Sławomir Krysa. Znakomite wykonania partii fortepianowych podkreślało piękno głosu pani Urszuli, która wystąpiła w solowym, traktującym o miłości utworze pt. „W rytmie serca”. Pani Urszula przypomniała również inny, genialny utwór pana Wojciecha pt. „Kocham świat”, a oparty na motywie kolejnego Poloneza Chopina As dur. Dla mnie osobiście, wykonanie to było lepsze od pierwowzoru śpiewanego przez Joannę Rawik. Witold Gadowski, współorganizator tego wydarzenia, z ramienia krakowskiego Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, powiedział min. „wierzę w słowo” myśląc o poezji śpiewanej w takiej postaci. „Poznałem Wojtka, znałem jego wcześniejsze dokonania i repertuar, teksty pisane min dla Agnieszki Fatygi, więc nie zdziwiłem się, jak wypełniona publicznością sala wzruszała się duchem Niepodległej.” Prezesowi, PTG „Sokół” Konradowi Firlejowi najbardziej utkwił w pamięci ten lwowski koloryt utworów, który współgrał z miejscem koncertu. Pamiętajmy, że szczytne towarzystwo Sokół powstało na polskich ziemiach jeszcze pod zaborami właśnie we Lwowie. Krzysztof Skowroński, dziennikarz instytucja, będący na drugim krakowskim wieczorze z „grupą 44”, który odbył się dzień później w Klubie Dziennikarzy „Pod Gruszką” stwierdził: „dawno nie słyszałem poezji w tym wydaniu, zrozumiałem na nowo, jakby kolejny raz jak trafia do serca poezja i muzyka. Zwłaszcza razem.” I nie można dziwić się, wrażeniom wszystkich zgromadzonych na obu wydarzeniach, którzy wyklaskiwali na stojąco bisy. Dobór utworów dokonany przez autora pokazał nam, ile w jego romantycznym – pełnym Chopina i Norwida – sercu podróżnika jest miejsca na miłość do tradycji, do Krzyża, do muzyki, do Ojczyzny, do matki, do drugiego człowieka, do całego świata. Post scriptum krakowskich obchodów przyniósł wieczorny koncert pod Krzyżem Katyńskim u wylotu ul. Grodzkiej przy kościele św. Idziego. U stóp Wawelu w Dniu Niepodległości wystąpiło kilku innych ”niepoprawnych” wykonawców. Byli to min. Paweł Piekarczyk, Andrzej Kołakowski i Stanisław Markowski. Dziś oni i im podobni porozsypywani są po całej, naszej Polsce grając po placach, salkach katechetycznych czy w najlepszym wypadku w domach kultury. Czy dożyjemy takich czasów by zarówno oni, jak i inni wykonawcy pieśni patriotycznej jak raper Tadek lub Garwoliński Teatr Od Czapy występowali przy pełnej publice w największych polskich salach i amfiteatrach w towarzystwie większości polskich kamer? To w ramach hołdu należy się naszym przodkom. To należy się również naszym artystom, którzy przypominają nam o nich nie tylko od święta. To w końcu należy się nam wszystkim, którym na sercu leży Polska. Bo to jest nasz kraj…